Data: 10.07-6.08.2025
Trasa: Cartagena-Puerto Obaldia-Puerto Escoces-Isla Pinos-Mamitupu-Snug Harbour-Coco Banderas-Benedup-Pugsu-Acuadup-Wailidup-Palmira-Portobelo-Colon
Mile/godziny: 473Mm/109h
Kolumbia
Kartagena
Mercado Bazurto
Ogromny bazar, gdzie można kupić wszystko: ubrania, buty, sprzęt elektroniczny, sprzęt AGD, świeże owoce i warzywa, a wszystko po bardzo przystępnych cenach. Np. ananasy są po 2 albo 3 złote za sztukę, za 8 sporych mango płacimy 5 zł, w sumie wychodzi nam po ok 3 zł średnio za kilogram.
Odprawa wyjściowa z Kolumbii
Do odprawy wyjściowej potrzebny jest agent (podobnie jak do odprawy wejściowej) – na szczęście płaci mu się tylko raz. Rano odnoszę paszporty do biura agencji. Po południu dzwoni nasza agentka, okazuje się, że wracając z Polski na lotnisku wbili nam wizę na 15 dni, a po powrocie z Polski do Kartageny byliśmy 19 dni, więc już chcieli nam wlepić karę, ale na szczęście w Santa Marta przy przypłynięciu wpisali 90 dni i to wystarczyło. Następnego dnia rano dostaliśmy paszporty z pieczątkami i zarpa wyjściową.
Droga do Panamy
W Club de Pesca tankujemy 114 galonów ropy i ruszamy. Mamy przed sobą 170Mm żeglugi. Najpierw płyniemy ok godziny na silniku przez zatokę, a potem stawiamy grota i genuę i przy wietrze 10kn płyniemy ok 5kn. Dzień jest pochmurny ale nie pada. W nocy robi się burzowo, więc włączamy silnik i uciekamy przed piorunami. Po burzy wracamy na trasę. Cały piątek płyniemy na żaglach. Uciekamy przed trąbą powietrzną – wygląda zjawiskowo z daleka. Kolejna noc w morzu i znowu uciekamy przed burzami, potem wyłączamy silnik, zwijamy żagle i na lekkich podmuchach wiatru na szprycbudzie posuwamy się w dobrym kierunku. Nad ranem włączamy silnik. Postanawiamy dopłynąć na kotwicowisko przed zmrokiem. Parkujemy ok 16. Jeszcze sprawdzenie kotwicy, kąpiel i można pójść spać.
Panama
Puerto Obaldia
Stoimy na kotwicy całą niedzielę, żeby odprawić się w poniedziałek – dzień powszedni. Przy zatoce są 2 pomosty. Jeden jest podejrzanie pusty, a przy drugim stoją łódki. Z wody mieścina wygląda jak rząd baraków. Wieczorem jeszcze rozkładamy łódkę i przygotowujemy ją do wodowania.
Odprawa wejściowa
W poniedziałek rano płyniemy na brzeg. Najpierw posterunek policji (a może wojska) zaraz przy pomoście betonowy „bunkier” – nikt nie mówi po angielsku :-(. Tam pokazujemy paszporty, a oficer robi zdjęcie naszej odprawy z Kartageny. Chwilę zajmuje ustalenie, czy chcemy wpłynąć do Panamy czy z niej wypłynąć – ale w końcu się udaje. Kolejny punkt to Immigration tutaj nazywa się Migration, to prawdziwe biuro z urzędnikami, skanerem, pieczątkami i komputerem. Pan skanuje nasze paszporty i odciski palców, robi zdjęcia z kamerki podłączonej do komputera i wstemplowuje datę wejścia. Oficjalnie możemy przebywać w Panamie 90 dni, ale można to przedłużyć w Panama City do 180 dni. Zobaczymy. Kolejny punkt to Kapitanat Portu (Authority Maritime). Tutaj potrzebujemy kopii dokumentów (paszporty całej załogi, lista załogi, dokument rejestracyjny jachtu) – najlepiej po 2 kopie , ale jedną też się zadowolił. Dostajemy ZARPA wjazdowe, dokumenty płatności, przepisaną listę załogi, wszystko opieczętowane. Za wszystkie dokumenty płacimy 12$ (a w sumie 15$, bo pan nie ma wydać reszty). Okazuje się, że tutaj 1 Balboa=1 USD. Przyjmują płatności w obu walutach.
Po załatwieniu dokumentów idziemy zwiedzać „miasto”. Z lądu okazuje się dużo ładniejsze niż z wody. Ładne schludne domki, mili ludzie, nawet mają lotnisko dla awionetek, ale ląduje tam jeden samolot raz na parę dni (widzieliśmy jeden w niedzielę, a następny miał przylecieć we wtorek). Jest sklep spożywczy samoobsługowy, piekarnia, sklep żelazny i odzieżowy. Drogi są betonowe. Nie ma samochodów, ale są quady towarowe, ale większość ludzi przemieszcza się na piechotę. Od 2020 roku dostali duże dofinansowanie, więc powstają nowe drogi i mosty. Jest przystań promowa, czyli pomost z którego odpływają łódki wielkości rybackich. Pasażerowie mają bagaż w workach foliowych, żeby nie zamókł w czasie podróży. Wracamy na jacht i kilka minut po 13 wyruszamy w stronę archipelagi San Blas.
Puerto Escoces
Wpływamy dosyć głęboko w zatokę, mijamy po drodze wioskę kilku domków postawionych na palach w wodzie – podejrzewamy, że to są domki do wynajęcia dla turystów. Wpływamy głębiej w zatokę i rzucamy kotwicę na środku – jesteśmy jedynym jachtem, więc nie martwimy się, że ktoś stanie za blisko, albo my staniemy za blisko innej łódki. Wokół nas tylko las deszczowy, cisza. Kąpiemy się i idziemy spać.
Isla Pinos
Dopływamy między rafami do plaży i rzucamy kotwicę ok 100m od brzegu. Płyniemy na zmianę na brzeg odwiedzając po drodze rafy koło których przepływaliśmy. Marcin idzie na dalszą plażę i wraca z dwoma kokosami. Plaża bezpośrednio przy łódce jest na czyjeś działce, stawiają tam właśnie domek, a do pracy przypływają łódkami. Około 16 przypływa łódką dwóch „lokalesów” z wypełnioną kartką z opłatą za kotwiczenie 10$. Płacimy. Na kwicie jest 10 Balboa, ale 10 USD jest też dobre.
Mamitupu
Wejście jest pomiędzy rafami (na szczęście mamy mapę, na której są zaznaczone). Rzucamy kotwicę naprzeciwko miejskiej plaży. Podpływa łódka z lokalnymi „urzędnikami i pobierają opłatę – 10$ za łódkę i 2$ od osoby – w sumie płacimy 16$. Umawiamy się też na następny dzień na wycieczkę do „fabryki” oleju kokosowego.
Przypływamy na „plażę” naszą łódką. Chwilę potem przychodzi nasz przewodnik – mówi po hiszpańsku, a z angielskiego zna tylko kilka słów. Oprowadza nas po całej wiosce. Pokazuje szkołę (dzieci chodzą do szkoły w mundurkach i uczą się języków obcych), budynek rady (zgromadzenia odbywają się 3 razy w tygodniu – niedziele, wtorki i piątki). Jest też przystań promowa. Cała miejscowość liczy 600 mieszkańców. Mężczyźni rano wypływają swoimi łódkami na ląd. Zbierają tam kokosy, banany i inne jadalne rośliny, łowią ryby i wracają wczesnym popołudniem do wioski. Kobiety w tym czasie zajmują się dziećmi i domem, wyszywają mola, niektóre pracują w sklepie albo w szkole. Zwiedzamy „fabrykę” oleju kokosowego. Jest maszyna do obierania kokosów, wydłubywania kopry no i prasa do oleju. Na miejscu można kupić olej kokosowy na 5$ buteleczka i mydło kokosowe za 4$. Pani okazuje się, że ma też banderę San Blas – prowadzi nas do domu i sprzedaje ją za 10$. Dom wyposażony jest w kilka plastikowych krzeseł, które służą też za szafę, ławę i kilka hamaków. Na pięterku jest magazynek.
Większość chat w wiosce jest wykonana z bambusów kryta strzechą z liści palmowych, ale są też domy murowane, albo obite deskami. Droga po materiały budowlane zajmuje 5 godzin w 1 stronę. Można też popłynąć promem na ląd i polecieć do Panama City za 100$. Na lądzie jest dużo lotnisk dla awionetek. W sklepie kupujemy po ciastku własnej roboty po 0,1$ i w ten sposób rozmieniam 20$. Na koniec zwiedzamy „stocznię” czyli miejsce, gdzie robią lokalne łódki cayucos – z jednego pnia drzewa wydrążają środek (zajmuje to ok 3-4 dni), potem wszystko wygładzają i malują na czarno – w sumie 10 dni roboty, a łódka służy właścicielowi ok 10 lat. Może być napędzana wiosłami albo żaglem własnej roboty. Przewodnik dostaje 10$ i wracamy na jacht.
Po drugim śniadaniu płyniemy łódką na pobliską bezludną wyspę. Obchodzimy ją wkoło, zbieramy kokosy i płyniemy obejrzeć wioskę od strony wody. Na przystani promowej są 2 pomosty ale tylko jeden jest używany. Dobijają do niego promy i większe łódki. Naokoło laguny zbudowane są domki. „Toalety” to małe budki na końcu pomostu wysuniętego nad wody zatoki. Dzieci używają ich jako budowli obronnych.
Indianie kuna są przyjaźni, chociaż nie lubią być fotografowani – z reguły nie zgadzają się na robienie zdjęć – inaczej niż dzieci – te garną się przed obiektyw.
Nad ranem następnego dnia dwóch indian przywozi „specjalny prezent” w plecaku – ładną mola z papugą. Niby prezent, a chcą za to 10$. Nie chcę kupować, ale strasznie się napraszają. W końcu oddaję im wzystkie lokalne pieniądze – jest tego ok 5$. Marudzą, ale nie chcą mola z powrotem. Dziwny narodek…
Snug Harbour
Przypływamy wczesnym popołudniem. Stajemy daleko od wioski, a i tak wkrótce przypływa łódka proponując różne towary. Nie z tego co mają nie potrzebujemy. Kolejna łódka chce opłaty za kotwiczenie na ich terenie. Pobiera opłatę 5$ kwitując coś odręcznie na kartce i twierdząc, że fakturę przywiezie jutro. Marcin płynie na brzeg, a do nas przypływa kolejna łódka i ten ma kwity poboru opłat – uwierzył, że zapłaciliśmy już 5$ i bierze pozostałe 5$, a kwit wypisuje na 10$. Dostaje id nas 10m liny. Postanawiamy od teraz nie płacić niczego bez kwita. Marcin wraca a my płyniemy na pobliską rafę. Jest ładna, chociaż woda jest trochę mętna.
Coco Banderas
Wpływamy wzdłuż bariery rafowej i stajemy na 15m otoczeni z trzech stron rafami.
Następny dzień to pranie, snurkowanie i zwiedzanie wysepek wokół. Od Kuna kupujemy kiść bananów za 5$.
Benedup (Cayos Holandes)
Parkujemy po południowej stronie wyspy Benedup naprzeciwko baru. Marcin płynie wpław na brzeg. Po jego powrocie wodujemy łódkę i płyniemy naokoło wyspy do restauracji Ibana. Po drodze wstępujemy na Happy Hour do Łukasza, który stoi tu od 1,5 miesiąca. W knajpie wszyscy go znają.
Na kotwicowisku Swimming Pool jest dużo łódek, ale woda jest ślicznie przejrzysta.
W restauracji zamawiamy lobstery, savitche a na deser ciastko kokosowe – zestaw kosztuje 25$. Zamawiamy jeszcze na jutro bułeczki kokosowe (4szt za 1$) i wracamy na jacht.
Rano po śniadaniu chłopcy jadą po zamówione bułeczki i mamy drugie śniadanie. Pogoda jest marna, trochę pada i jest pochmurno więc rezygnujemy z wycieczki, za to Marcin idzie do baru a my robimy różne rzeczy na jachcie. Po południu idziemy z wizytą na jacht do Łukasza.
Następnego dnia pogoda poprawia się, więc płyniemy do kanału przy wyspie Calubir i oglądamy śliczne rafy i spotykamy kropkowaną płaszczkę. Następnego dnia Marcin z Łukaszem płyną obejrzeć rekiny a my płyniemy na pobliską rafkę. Spotykamy się w knajpie u Ibana i jemy tam obiad. Zostajemy na kolacji (chłopaki zamawiają pizzę, a ja rybę), wieczorem jest ognisko dla backpakersów. Wracamy na jacht po ciemku.
W każdy piątek przypływa do restauracji Ibana „sklep” ma dużo produktów spożywczych, zarówno warzyw i owoców jak i trochę puszek i alkohol. Można się z nim umówić wcześniej to przywiezie żądaną rzecz. Trzeba uważać, bo sprzedawca myli się zarówno przy dodawaniu jak i mnożeniu.
Pugsu (Tuborgana Salar)
Wpływamy do laguny południowym wejściem. Kanał w większości ma kilkanaście metrów, ale przepływa się też przez „mielizny” 5 metrowe. Stajemy po południowej stronie wyspy na 7m. Woda jest przejrzysta, chociaż pływa w niej dużo śmieci.
Następnego dnia wodujemy łódkę i płyniemy zwiedzać lagunę. Lądujemy na dwóch bezludnych wysepkach – tylko palmy i piasek, no i trochę butelek plastikowych 🙁 .
Kolejny dzień to zwiedzanie wyspy Pugsu – na wyspie jest bar, hotelik, łazienki, prysznice, pomost dla „lanci” i plaża. „Ośrodek” zasilany jest z paneli słonecznych umieszczonych na palach w wodzie. Plaża jest grabiona kilka razy dziennie, a to co zgrabią wrzucają do wody. Druga połowa wyspy jest nie zamieszkała i tam jest już dużo śmieci. Przy wyspie jest rafa i miejsce gdzie żywią się płaszczki.
Acuadup
Rzucamy kotwicę przy wiosce, ale przypływa lokalny Kuna i mówi, że w pobliżu jest wodociąg i chociaż nie zawadziliśmy kotwicą, to postanawiamy się przestawić. Jemy obiadek, oglądamy wioskę z wody i przeczekujemy kolejne burze.
Kolejnego dnia wodujemy naszą łódkę, zakładamy silnik i płyniemy na wycieczkę dookoła wyspy. Od strony południowej jest głęboko, ale od północy bardzo się wypłyca, więc podnosimy silnik i płyniemy na wiosłach. Cumujemy do pomostu misji – zbudowali ją Rosjanie i Ukraińcy. Odbywają się tam darmowe lekcje angielskiego, spotkania i szkolenia. Spotykamy młodego chłopaka, który mówi po angielsku – to syn wodza. Oprowadza nas po wyspie (dostaje za to 10$). Opowiada o historii wyspy – kiedyś była dużo większa i było dużo palm. Teraz woda zabrała część wyspy. Na wyspie jest kilka sklepów, ale pomarańczowe kokosy i bread fruity kupujemy od lokalnych „hodowców”. Chodząc po wiosce chłopak opowiada – to moja ciocia, a to siostra cioteczna, albo chociaż koledzy ze szkoły. On pływa do szkoły na ląd. W wiosce też jest szkoła (rano i po południu), ale dla młodszych dzieci.
Wailidup – Lemon Cays
Podpływamy do kotwicowiska w kompleksie wysepek Lemon Cays, całą drogę pada nam deszcz, ale jak dopływamy to wychodzi słońce. Stajemy przy wysepce Wailidup. Po zakotwiczeniu płyniemy na wysepkę wpław w maskami. Po drodze są rozgwiazdy, małe rybki i dużo ładnych roślinek. Na wysepce są dwa ośrodki – raczej puste – jest poza sezonem, chociaż przypływają do nich łódki z klientami do barów. Są domki, boiska do siatkówki, panele słoneczne – generalnie ośrodki trochę zaniedbane. Na wyspie jest problem z wodą – mają zbiorniki, ale napełniają je wodą przywożoną z lądu. Przypływają do nas łódki oferując różne towary: warzywa i owoce, langusty, ośmiornice no i wywóz śmieci (palą je potem na wyspie). W nocy okazuje się, że w okolicy grasują meszki – rano jesteśmy wszyscy bardzo pogryzieni. Te małe gryzonie przechodzą przez dziurki w siatkach okiennych.
Następnego dnia robimy wycieczkę wpław na kolejną wyspę, tym razem ośrodek jest w totalnej ruinie i nikogo nie ma. Na dnie spotykamy kolejne rozgwiazdy (jedna ma 4 ramiona) , widzimy też ogromną płaszczkę (o rozpiętości „skrzydeł” ok 2 m) z przyczepionymi pod nią przylgami, różne kolorowe rybki i kraby.
Palmira
Wyruszamy w kierunku Colon. Startujemy o 6:30, śniadanie jemy już po drodze. Do kotwicowiska dopływamy ok 12:30. W pobliżu jest małe miasteczko – po raz pierwszy od 3 tygodni widzimy samochód na brzegu. Stajemy na 5,5m. Marcin płynie na ląd wpław i przywozi ze sklepu 2 puszki rybek i ciasteczka.
Portobelo
Stajemy w zatoce przy miejscowości Portobelo przy północnym brzegu zatoki. Stajemy na 6-7 metrach. Obok nas stoi jacht z polską banderą, ale okazuje się, że to Brazylijczycy, a facet pochodzi z Belgii. W nocy budzi nas kolejna burza i zmiana kierunku wiatru o 180 stopni. Na szczęście kotwica dobrze trzyma. Stajemy naprzeciwko fortu – postanawiamy odwiedzić go z lądu. Rano pada, więc najpierw jemy śniadanie, a potem wypływamy.
Colon
Shelter Bay Marina
Ładna marina przed wejściem do kanału – przy rezerwacji od razu przysłali maila z opisem podejścia, planem mariny i informacjami o odprawie, dokumentach i imprezach.
W marinie jest basen, restauracja, mini market i miejsce na grilla. Oprócz tego jest hotel, biblioteka, pralnia, ładne klimatyzowane łazienki. Kwitną różne grupy na WhatsApp i imprezy towarzyskie: BBQ w niedzielę, joga rano (06:30), Karaoke w piątki i domino w niedzielę.
Marina jest na terenie bazy wojskowej i trzeba pokonać bramę ze strażnikami i bronią. Baza wojskowa to pozostałość po armii amerykańskiej w dużej części zaniedbana i podupadła z ruinami dawnych budynków, ale kilka budynków jest nadal używanych i w dobrym stanie.
W basenie mariny pływają krokodyle i wszędzie są tabliczki informujące o tym, żeby jednak nie wchodzić do wody :-).
Dwa razy dziennie o 8 i 13 jeździ autobus z mariny do sklepu (ale może zawieźć w inne miejcie w Colon) koszt 1,5$ w jedną stronę od osoby.
Portobelo lądem
Do Portobelo jeżdżą autobusy z głównego terminalu autobusowego. To są stare szkolne autobusy wymalowane kolorowo. W środku na pełny regulator gra muzyka, okna są pootwierane, ale to jedyna klimatyzacja. Przejazd w jedną stronę do Portobelo kosztuje 1,6$ od osoby. Autobus jedzie ok 1h 45 minut, ma o przystanków po drodze. Jeździ co godzinę. Z Portobelo wyjeżdża 30min po pełnej godzinie (z reguły odjeżdża trochę później).
Portobelo jest ładnym miasteczkiem wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Ma kilka fortów i starych domów, kościół z figurą czarnego Jezusa, ale generalnie wszystko wygląda raczej biednie. Idziemy na bardzo smaczny obiad w Casa Congo obok ośrodka kultury Kongo. Wracamy autobusem razem z dziećmi kończącymi szkołę – dzieci mają ubaw, bo jesteśmy jedynymi białymi w tym autobusie. Wysiadamy na przystanku koło centrum handlowego i przesiadamy się w autobus do mariny.