Poruszanie się po Kubie
Jest kilka sposobów na poruszanie się po Kubie na większe odległości:
1. Autobus – zaczynając od Viasul – bilety można kupić przez ich stronę internetową – płaci się w EUR. Kursuje pomiędzy większymi miastami. Trzeba być na dworcu minimum 1 godzinę przed odjazdem i „odprawić się” inaczej sprzedadzą Twój bilet komuś innemu.
Pomiędzy miastami jeżdżą też prywatne autobusy, trzeba się zapisać na listę u człowieka na ulicy (takich jest dużo), umówić cenę, dowiedzieć się o godzinę i miejsce odjazdu. Dobrze jest wziąć jakiś kontakt (np. telefoniczny) do tego człowieka. Z reguły są słowni, chociaż czasami coś im nie wychodzi. Płaci się temu człowiekowi przed wejściem do autobusu (najczęściej w dolarach).
Kolejny autobus to Omnibus Nacionales – też trzeba się zapisać na listę, płaci się w lokalnej walucie (CUP), ale do końca nie wiadomo skąd odjeżdża i o której godzinie, ale jest znacznie tańszy od poprzednich opcji autobusowych.
2. Pociąg – jeździ co 4 dni – są 4 trasy pociągów. Jest tani (Hawana- Santiago 132CUP w pierwszej klasie), ale, żeby kupić bilet na dworcu trzeba się zarejestrować i wpisać na listę (sprawdzają paszport) na 3 tygodnie przed planowanym odjazdem. Podobno można kupić bilet w biurze podróży, ale cena jest odpowiednio wyższa.
3. Taxi colectivo – zbiorcza taksówka – kierowca zbiera chętnych, a kosztami dzielą się wszystkie jadące osoby. Najczęściej można je znaleźć na dworcach lub poprosić człowieka, który zaczepi Cię na ulicy – to działa.
4. Taksówka zwykła – droższa niż colectivo, ale masz całą taksówkę dla siebie
5. Wynajęcie kierowcy – można „wykupić” wycieczkę z lokalnym kierowcą – jak chce się zrobić całodniową wycieczkę, to wyjdzie to taniej i lepiej niż sam transport w obie strony, a lokalny kierowca podpowie ile kosztuje bilet wstępu w peso, wskaże dobrą i tanią knajpę, pokaże ciekawe miejsca.
6. Wynajęcie samochodu – tego nie próbowaliśmy i chyba nikt tego w dzisiejszych czasach nie poleca – drogi są marne, a wypożyczający tylko czyhają, żeby obciążyć Ciebie za ine istniejące szkody.
7. Po miastach można poruszać się rikszami (konne, motorowe, rowerowe) – wcześniej należy ustalić cenę.
Płatności
Najlepiej wymienić na mieście u zaufanej osoby – jest nawet specjalna strona, gdzie publikowane są kursy USD/CUP czarnorynkowe.
Za noclegi z reguły chcą płatności w USD albo EUR (na Kubie 1 USD = 1 EUR), tak samo za taksówki. Za jedzenie w knajpach płaciliśmy w CUP (w niektórych było menu w USD, ale takich restauracji unikaliśmy). Na straganach są ceny w peso, ale przyjmą też dolary. Ważne, żeby przed zakupem czegoś/pojechaniem/noclegiem itp. ustalić cenę – oni tego się wtedy trzymają, a jak coś kupisz i nie ustalisz ceny, to raptem okaże się, że papryka kosztuje tyle co złoto, a cena obiadu jest porównywalna z obiadem u Ritza.
Telefon i internet
Kartę SIM można kupić w ETESCA. Kosztuje 1000CUP, to tego pakiet internetu 12GB za 950CUP.
Można też kupić kartę na ulicy, ale jest duże prawdopodobieństwo, albo wręcz pewność, że właściciel karty zablokuje ją po 2 tygodniach. Można też posiłkować się kartami-zdrapkami – w wielu miejscach jest dostęp do internetu, ale trzeba kupić „kartę zdrapkę” zawierającą login i hasło do internetu. W ETESCA karta na godzinę połączenia (niezależnie od ilości danych) kosztuje 25CUP, na czarnym rynku można zapłacić nawet 5$. Kartę taką można wykorzystać częściami – logując się i wylogowując ze strony.
Camaguey
Ładne i czyste miasteczko. Stolica prowincji Camagüey. W 2008 roku zabytkowe centrum miasta wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO Nocujemy w casas patronales Nazywa się Leydys Villa i znajduje się na ulicy Hermanos Aquera 6. Gorąco polecamy to miejsce. Apartament jest w samym centrum miasta, przemiła pani, ładny pokój z łazienką i 2 łóżkami. Są ręczniki, mydło i papier toaletowy. Jest też działającą lodówka, telewizor i klima. Niestety wszystko na prąd.
Wchodzimy na wieżę katedry i płacimy po 100cup zamiast 1$ od osoby. Magia 😀.
Na północ, przy Plaza de los Trabajadores stoi masywna świątynia Iglesia de Nuestra Señora de la Merced zbudowana w 1601 r. i znacznie rozbudowana w XVIII w. Rozbudowę zakończono w 1776 r. tworząc wspaniałe sklepienie żebrowe i barokowe freski. Po niedawno zakończonej renowacji można podziwiać piękne wnętrza i Santo Sepulcro, srebrną trumnę wykonaną w XVIII w. z ofiarowanych na ten cel monet.
Na południe od centrum leży Parque Ignacio Agramonte, elegancki plac miejski z konnym pomnikiem generała Agramonte pośrodku. W południowej pierzei znajduje się Catedra de Nuestra Señora de la Candelaria, datowana na rok 1530, ale w XIX w. gruntownie przebudowana, a jakiś czas temu poddana renowacji. Na zewnątrz znajdują się dwa piękne witraże, a w środku osobliwy pomnik czarnoskórego księdza San Benito di Palermo oraz piękne drewniane sklepienia.
Wstępujemy jeszcze na obiad- za 2 osoby płacimy 1500 cup z napiwkiem. Obiad był smaczny. Ja wzięłam kurczaka pieczonego, a Tomek ropa vieja. Dostajemy od naszej gospodyni rekomendację do casas patronales w Santi Spiritus.
Santi Spititus
Ładne miasteczko, droższe i bogatsze od Camaguey. Kwatera kosztuje 20$ za pokój, ale jest duży, z osobnym salonem z telewizorem. Dodatkowo płacimy 5$ od osoby za śniadanie. Miasteczko ma ładny placyk, deptak i parę ulic. Jeden dzień całkowicie wystarcza na jego zwiedzenie.
Trynidad
Nocleg kosztuje 3000cup (10$) za pokój i 5$ od osoby za śniadanie (płacimy w cup). Pokój jest trochę mniejszy od poprzedniego, ale też spory z łazienką, lodówką, klimą i wiatrakami.
Zwiedzanie zaczynamy od głównego placu. Jest park z ławeczkami, palmami i ozdobami w kształcie amfor na postumentach. Obok jest katedra. Trochę biedna, parę starych ołtarzy, ale przepychu nie ma. Obok jest muzeum romantyzmu, niestety zamknięte. Otworzą dopiero we wtorek. Kolejny punkt to muzeum historyczne (wstęp 150CUP od osoby). Wnętrza takie sobie, ale widok z wieży jest super. Potem idziemy sprawdzić godziny otwarcia ETECSA i wstępujemy na obiad. Za 2 osoby płacimy 3000cup. Wracając spotykamy prywatną wycieczkę Polaków i umawiamy się na wieczór na koncert. Po powrocie do domu okazuje się, że na drugą noc nasza pani ma już rezerwację przez airbandb i znalazła nam kwaterę obok na kolejną noc. Zgadzamy się. Zwraca nam pieniądze za drugą noc. Jeszcze tylko szybka kąpiel dopóki jest prąd i ruszamy na miasto. Kupujemy bilety na koncert po 150cup od osoby, w pobliskim barku kupujemy mojito i wracamy do kwatery. W międzyczasie włączają prąd, więc włączamy klimę.
Koncert zaczyna się o 2130. Spotykamy Polaków i przesiadamy się do ich stolika.
Grają super. Pół sali tańczy salsę, my też próbujemy. Po 2 godzinach zaczynają grać kubańska muzykę, trochę smutna. Wracamy do domu ok 2315.
Rano na śniadanie dostajemy owoce, omlet, warzywa i ciasteczka. Do tego kawa i sok. Po śniadaniu robimy wycieczkę do ETECSA i kupujemy kartę SIM dla Tomka i doładujemy obie karty 12GB internetu. Kupujemy też 10 zdrapek po 25cup.
Okazuje się, że prąd wyłączają planowo o znanych godzinach. Codziennie są inne, ale można policzyć kiedy. Za każdym razem trzeba się zapytać gospodarza. Dzisiaj prąd jest od 14 do 20, a potem 4 godziny w nocy.
Przeprowadzamy się do domu obok. Pokój jest trochę mniejszy bez lodówki, ale za to jest internet domowy. Cena taka sama czyli 3000cup za noc.
Jemy obiad za 3000cup i potem pijemy kawę z lodami za 1850cup. To chyba najdroższa kawa jak do tej pory, ale bardzo smaczna. Jeszcze kupujemy ananasa z usługą obrania za 400cup, piwo i wracamy do domu. Ananasa jemy na górnym tarasie nowego lokum.
Cienfuegos
Za taxi colectivo z Trynidadu do Cienfuegos płacimy po 15$ od osoby. Jadą z nami jeszcze 2 dziewczyny z Hong Kongu z ogromnymi walizami. W Cienfuegos płacimy za nocleg 15$ za pokój i dodatkowo po 5$ od osoby za śniadanie.
Zostawiamy plecaki i ruszamy na miasto. Idziemy do dzielnicy willowej Punta Gorda. Po drodze wstępujemy do mariny. To marina tej samej firmy co w Santiago – Marlin. W trochę lepszym stanie niż ta w Santiago, ma nawet jeden pomost pływający. Po drodze jemy pizzę po 120cup. Idziemy do końca półwyspu mijając po drodze rezydencje małe i duże, w większości z nich są pokoje do wynajęcia. Wracając wstępujemy na obiad, za obiad z piwem i smakiem płacimy 2000cup za 2 osoby. Niestety w innym miejscu płacimy prawie tyle samo za 2 kawy i szklaneczkę rumu.
Wracając spotykamy taksówkarza, który rezerwuje nam przejazd do Hawany po 20$ od osoby. Po drodze kupujemy ananasy po 80 cup. Chwilę potem dogania nas inny człowiek i twierdzi, że poprzedni się pomylił i one kosztują po 160cup. Nie zgadzamy się na inną cenę, więc oddajemy ananasy a człowiek oddaje nam pieniądze.
Na głównym placu jest kiermasz książek, ale wygląda bardzo ubogo. Stoiska właśnie się rozstawiają, największym zainteresowaniem cieszą się przybory szkolne. Włóczymy się po mieście, wstępujemy na bazar i kupujemy marchewki i paprykę na drogę. Wracamy do pokoju i bierzemy prysznic. Prądu nie ma – tym razem nikt nie wie kiedy wyłączą a potem włączą prąd.
Kolejne wyjście na miasto, tym razem kupujemy wodę w 1,5 l butelkach po 150cup. Idziemy zwiedzić cmentarz królewski, składa się z dwóch części, jedna jest ładnie utrzymana, pomniki na grobach wyczyszczone, ogrodzenia odmalowane, a druga część bardzo zaniedbana, groby zapadnięte, ogrodzenia pordzewiałe mimo, że obie części pochodzą z podobnego okresu. Figury na grobach w zadbanej części są bardzo ładne i artystycznie wykonane. Te w drugiej części są zniszczone i brudne. Od czasu do czasu zagląda na cmentarz stróż, ale nic od nas nie chce. Odnosimy kupioną wodę do pokoju i idziemy poszukać czegoś do jedzenia. Wszędzie jest albo drogo, albo jest tylko pizza i hamburger, a jak znajdujemy odpowiedni barek, to okazuje się, że nie mogą nic ugotować, bo nie ma prądu. W końcu idziemy do restauracji Do Lucio i bierzemy zestaw dla dwojga z piwem i dodatkami za 4800cup.
Wracając wstępujemy na kawę po 25cup. Już nauczyliśmy się nie zamawiać nic w knajpie, dopóki nie zobaczymy menu z cenami w peso.
Z reguły jak nie ma cen, to płacimy rachunek nie adekwatny do tego co zjedliśmy. Wczoraj Tomek zapłacił 1000cup za mała szklaneczkę rumu, kiedy taki rum w sklepie kosztuje 1500cup za butelkę 0.75l.
Havana
Rano przyjeżdża po nas umówiona taksówka. Jedziemy tylko we 2 osoby ale taksówkarz potwierdza cenę jest bez zmian. Do Hawany dojeżdżamy trochę po godzinie 10. Nasz pokój jeszcze nie jest gotowy, więc pijemy kawę i sok (jest w cenie) i idziemy na dworzec kolejowy. Niestety kasa czynna do 12, a jest 1230. Przyjdziemy jutro. Po powrocie do hostelu dostajemy pokój przy patio (jedyne okno wychodzi na patio). Pokój jest duży, ma 2 podwójne łóżka i jedno pojedyncze i prawie 4.5m wysokości, mały przedpokój z lodówką i wieszakiem. Jest łazienka z wanną i prysznicem, ale nie ma mydła. Są ręczniki i papier toaletowy. W sumie całkiem nieźle jak na 11€ za dobę. Ruszamy na miasto. Najpierw idziemy coś zjeść – za obiad dla 2 osób płacimy 1400cup, coraz lepiej 😀. Hawana ma większe domy, ale ulice są pełne śmieci, tłumy turystów na ulicach, trochę więcej towarów w sklepach, a ceny generalnie wyższe, chociaż poza ścisłym turystycznym centrum są porównywalne jak w reszcie kraju.
Odwiedzamy katedrę, zaglądamy do zamku – jest nieczynny, czynny będzie od 9:30 od środy do niedzieli.
Wracając wstępujemy na mojito i kawę. Trzeba bardzo uważać, bo kawa może kosztować od 20 do 600peso za to samo. Tak samo mojito. No może od 150peso.
Rano idziemy na śniadanie do hostelu. Jest szwedzki stół, trochę różnych krokietów, serek, warzywa, owoce, chleb, bułki i słodkości. Do tego zamawia się jajko w postaci jajecznicy z dodatkami, albo sadzone.
Kawa, czekolada, soki dowolnie. Soki są trochę rozwodnione. W sumie śniadanie jest solidne i smaczne. Kosztuje po 8$ od osoby.
Po śniadaniu kolejna wizyta na dworcu kolejowym. Tym razem pan wpisuje nas na listę oczekujących i mamy zgłosić się 18-03 i wpisać się na właściwą listę. Nawet nie trwało to długo, najwięcej czasu zajęło ustalenie co dalej mamy zrobić. Kolejnym punktem jest muzeum rumu. Bilet na wycieczkę z przewodnikiem i degustacja jednego rumu kosztuje 1200cup od osoby. Wycieczka trwa ok pół godziny, pani opowiada o procesie produkcji, pokazuje makietę fabryki, starą destylarnię, beczki i opowiada o produkowanych gatunkach rumu. Potem degustacja i oczywiście sklep, a w nim ceny dolarowe sporo wyższe niż w sklepach. Klasztor klarysek, który chcielibyśmy zobaczyć okazał się w remoncie, bez możliwości wejścia. Potem kupujemy warzywa na bazarze i zanosimy je do lodówki w pokoju. Wędrujemy po ulicach Hawany. Wszędzie bród u smród, rynsztokami płyną nieczystości, a w tym ludzie proponujący ci chwila taksówkę. W sumie nie lubimy Hawany. Bardzo odbiega od odwiedzanych wcześniej miejscowości, gdzie było biednie ale przynajmniej czysto. Tutaj jest więcej sklepów, więcej towarów w sklepach, ale tak jakby nikt nie dbał czy mieszka na stercie śmierci czy w czystym domu. Kupujemy jeszcze bułki na jutrzejsze śniadanie i wracamy do domu.
Rano jemy kupione wczoraj bułki i popijamy kawą z hostelu. Ok 11 przeprowadzamy się do „Hotelu” casa ecléctica. Pokoje są sporo mniejsze, za śniadanie pan życzy sobie 10$, więc rezygnujemy. Idziemy zwiedzać miasto. Postanawiamy obejrzeć nową Hawanę więc idziemy na zachód nadmorskim bulwarem aż do alei prezydentów. Dzielnica okazuje się pełna ambasad i dawnych rezydencji, znacznie mniej zniszczonych niż te w centrum. Odwiedzamy porzucony Castillo del Príncipe, zamek, który był też wykorzystywany po rewolucji, ale teraz niszczeje. Można wejść na teren. Wstępujemy na obiad i wracamy do hotelu. Nie ma prądu, dobijamy się do drzwi, w końcu pani otwiera, okazuje się, że przycisk elektryczny działa też bez prądu.
Zostajemy zaproszeni na urodziny sąsiada, są muzycy, drinki i jakieś lokalne jedzenie. Pan spuszcza cenę śniadania do 5$ ale bez jajecznicy i owoców. Zgadzamy się. Ok północy przyjeżdża Marek z Martą. Gadamy jeszcze ok godziny i idziemy spać. Umawiamy śniadanie na 0830.
Śniadanie jest rzeczywiście takie, jak się umówiliśmy – kawa, sok, bułki i masło. Po śniadaniu ruszamy na zwiedzanie starej Hawany. Odwiedzamy zamek Castillo de la Punta – wstęp wolny. Jest trochę zachowanych armat, puste pomieszczenia i widok na Hawanę i zatokę. Z kolejnymi miejscami nie wychodzi już nam tak dobrze. Większość muzeów jest nieczynna w niedzielę. Cześć z nich np. Camera Obscura nie działa już dłużej. Wstępujemy do muzeum czekolady, które okazuje się kawiarnią – zamawiamy po szklance zimnej czekolady. Za szybą widać jak pani robi czekoladę w rożnych foremkach. Najpierw miesza masę, potem wkłada do foremek i do dużej lodówki, a na koniec wyjmuje z foremek i sprzedaje gościom.
Kupujemy lody w sklepie spożywczym (wybieramy 4 różne smaki) i wracamy do hotelu. Lody okazują się bardzo smaczne. Wieczorem gramy w planszówkę na tarasie.
Rano ogarniamy śniadanie we własnym zakresie (jemy bułki z mięsem kupione poprzedniego dnia na straganie). My idziemy sprawdzić się na liście pociągowej, a Marek z Martą idą kupować pamiątki na dużym bazarze. Sprawdzanie listy jest ciekawe. Przychodzi dwóch panów, jeden z nich sprawdza listę, a drugi wypisuje bilety. Numery, które pan wyczytuje zapisały się 9 marca. Pociąg zabiera ok 100 osób z listy. To działa tak: przychodzisz i zapisujesz się na listę pokazując paszport, następnie w dzień odjazdu pociągu o 11:30 przychodzi się i jest odczytywane są kolejne numery, osoby, które mają dany numer podchodzą z dowodem tożsamości , pan odhacza na liście i dostają bilet na następny pociąg (za 4 dni), który opłacają w kasie. Biorąc pod uwagę, że był 18 marca a bilety kupiły osoby z listy z 9 marca, to rzeczywiście na bilet czeka się ok 10 dni, albo więcej. Okazuje się, że autobus może być dobra alternatywą, ale to dopiero w czwartek czyli dzień przed odjazdem. Marek z Martą idą zwiedzać ruiny zamku, a my jemy pizzę i zamawiamy wycieczkę do Viniales na dzień następny (150$ za wszystkich, bez dodatkowych wydatków) w poprzednim hostelu, gdzie mieszkaliśmy. Obiad jemy w chińskiej knajpie. Na kolację lody.
Następnego dnia płyniemy promem na przeciwległy brzeg zatoki. Przed wejściem do poczekalni jest kontrola bezpieczeństwa, pani pobieżnie zagląda nam do toreb i plecaków. Prom kosztuje 2cup od osoby, ale najmniejszym nominałem jest 5 cup. Płacimy 10cup za 4 osoby. Dopływamy do Casablanca i idziemy podziwiać ogromną figurę Chrystusa, która została przywieziona w kawałkach z Włoch, a każda część była pobłogosławiona przez papieża.
Potem idziemy wzdłuż zabudowań wojskowych i wchodzimy do twierdzy San Carlos de la Cabaña. Wstęp 200cup od osoby. Twierdza jest ogromna i bardzo dobrze zachowana. Na koniec jemy obiad w knajpie w twierdzy – ceny są bardzo przystępne.
Po obiedzie idziemy do kolejnej twierdzy el Morro (wstęp 300cup od osoby, w tym przewodnik i wejście na latarnie morską). Z góry roztacza się piękny widok na Hawanę.
Na drugi brzeg wracamy taksówką przez tunel.
Zamek Fuerza – wstęp 120 cup od osoby. W środku wystawa, armaty i trochę opowieści pań pilnujących. Z zamku idziemy na kawę i coś do zjedzenia do barku przy galerii i pamiątkach, a potem na dworzec autobusowy. Pani zaznacza na liście, że jesteśmy i czekamy na autobus. Autobus przyjeżdża ok 15:30, pani w okienku zbiera po 4000cup i wsiadamy do autobusu. Z zewnątrz nie wygląda ciekawie, ale w środku jest całkiem wygodny, z klimatyzacją (potem okazuje się, że trochę przesadną). Do Santiago jedziemy 14 godzin. Po drodze autokar zatrzymuje się kilkakrotnie na toaletę i 2 razy na posiłek. Do Santiago dojeżdżamy o 6 rano i taksówką wracamy do mariny.
Viniales
Na wycieczkę jedziemy z hostelu David i Linda na sąsiedniej ulicy, pijemy kawę a za chwilę przyjeżdża po nas kierowca. Jedziemy starym chevroletem. Po drodze wstępujemy do „warsztatu” wymienić pasek klinowy. Do Viniales dojeżdżamy ok 12. To prześliczna miejscowość turystyczna. Prawie każdy dom ma kwatery na wynajem, ale turystów jakoś mało. Oglądamy i fotografujemy mural prehistorii – kolorowy ogromny malunek na skale. Ładny i bardzo pod turystów. Nawet jak podjedzie się bliżej to pobierają opłatę za oglądanie, ale my oglądamy go z większej perspektywy. Potem jedziemy zwiedzać plantację tytoniu. Pokazują nam sadzonki, pole tytoniu i proces produkcji. Państwo skupuje 90% liści po cenie państwowej. Z reszty robią cygara i sprzedają. Cygara robi się zwijając całe liście tytoniu, wcześniej wyciąga się środkową część (rdzeń) z liścia-tam gromadzi się 80% tytoniu. Potem ciasno zawija się w gazetę i czeka ok 2 godzin, następnie odwija się z gazety i zawija w ostatni liść. Przycina się końce i gotowe. Potem dostajemy do spróbowania robionego przez nich rumu i dostajemy w prezencie od Marka i Marty na naszą rocznicę ślubu za miesiąc. Jeszcze kawa (też z ich plantacji) i ruszamy do kolejnego punktu czyli jaskini Cueva del Indio. Wstęp kosztuje 200cup od osoby. Najpierw idziemy ślicznym korytarzem przez jaskinię a potem wsiadamy do łódki, która płyniemy przez kolejne części jaskini, a kierowca motorówki pokazuje różne formacje skalne , są prześliczne.
Wypływamy z drugiej strony jaskini. Kierowca już na nas czeka i jedziemy na obiad. Na obiad wybiera się danie główne a do tego są różne wspólnie dodatki: różne ryże, warzywa, juka itp. Jest bardzo smaczny, ale to najdroższy obiad jaki jedliśmy na Kubie. Wychodzi po 20$ na osobę. Ceny oczywiście dolarowe.
Po obiedzie wracamy do Havany. Zamawiamy wycieczkę do La Terasa i Soroya na następny dzień (130$ za wszystkich) pijemy kawę, kupujemy bułki z mięsem na następny dzień na śniadanie i oczywiście lody.
La Terasa i Saroa
Jedziemy z tym samym kierowca i tym samym samochodem co wczoraj.
La Terasa jest ok 50km od Hawany. Wyjeżdżamy na teren rekreacyjny – widać ślady dawnej świetności. Wyjazd jest płatny 200cup od osoby.
Najpierw podjeżdżamy pod tyrolkę. Za 3 odcinkową tyrolkę z wyposażeniem sprzętu u obsługą 2 przewodników płacimy po 500cup od osoby. Zbiera się grupa ok 10 osób. Dostajemy uprzęże z wózkami i kaski. Obsługa dopasowuje uprzęże i kaski, dostajemy też rękawice. Podjeżdżamy autokarem do startu pierwszego odcinka. Krótkie szkolenie i ruszamy. Odcinki mają po ok 100m, prowadzą nad jeziorami ośrodka, jest super, świetne widoki i wyśmienita zabawa. Stamtąd jedziemy do miejsca kąpielowego, są przebieralnie, całkiem przyzwoite z ławeczkami . Woda w „basenie” jest ciepła, a głębokość pozwala na pływanie. Po kąpieli idziemy na obiad. Do wyboru mamy tylko kurczaka pieczonego z ryżem, ale bardzo smaczny. Po obiedzie jedziemy do Saroa. Tam oglądamy śliczny wodospad (wstęp 360 cup od osoby) na prawdę warto. Potem kierowca robi nam niespodziankę i zawozi na punkt widokowy, skąd roztacza się piękny widok na całą dolinę. Zjeżdżamy niżej i idziemy oglądać ogród botaniczny z orchideami (wstęp 400cup od osoby). Ogród ma dużo różnych roślin, sporo kwiatów i cały zakątek z orchideami. Są prześliczne.
Po obejrzeniu ogrodu wracamy do Hawany, po drodze kierowca funduje nam świeży sok wyciskany z trzciny cukrowej (guarapa). Dostajemy go z lodem. Jest bardzo smaczny. Po drodze okazuje się, że moja karta SIM przestała działać , wygląda na to, że facet, który mi ją sprzedał zablokował ja, żeby móc ją sprzedać ponownie komuś innemu. Do Hawany wracamy ok 18.