Dominikana-Kuba

Dominikana-Kuba

Trasa: Cofresi-Puerto Vita-Santiago de Cuba
Termin: 23.02-05.03.2024
Mile/ godziny: 771Mm/170h

Armada w Ocean World Marina

Potrzebujemy dokumentu odprawy wyjściowej (w tutejszej gwarze Despacho) – taki dokument wydaje marynarka wojenna czyli Armada. Tutejszy oddział Armady podlega pod szefostwo w stolicy czyli w Santo Domingo. Do wystawienia Despacho potrzebna jest zgoda szefostwa, a oni posiłkują się służbą lokalną meteo. Efekt tego jest taki, że nie wydadzą pozwolenia, dopóki Armada z Santo Domingo się nie zgodzi. Z niewiadomych przyczyn twierdzą, że pogoda jest zła i nie wydadzą pozwolenia. Zobaczymy co będzie jutro.

Następnego dnia dostajemy pieczątki wyjazdowe z Dominikany i Despacho. Wyruszamy – żegnaj Dominikano, kraju kontrastów, głośnej muzyki i gór śmieci.

Droga na Kubę

Do Kuby mamy ponad 350Mm czyli 3 doby drogi. Postanawiamy nie stawać nigdzie po drodze. Płyniemy 3 noce. 26 lutego wpływamy do Puerto de Vita.

Marina Puerto de Vita

Wpływamy do mariny wprowadzani przez szefa mariny przez VHF. Tor podejściowy jest pogłębiony – wszędzie jest więcej niż 4m. Tor podejściowy jest dobrze oznaczony. Stajemy longside do betonowego pomostu obłożonego drewnianymi listwami, chociaż nie wszędzie (w niektórych miejscach wystają śruby po deskach). Pan przez VHF wskazuje miejsce i ktoś odbiera od nas cumy. Marina kosztuje 0,6$ za stopę – wszystko płatne kartą po oficjalnym kursie. We wszystkich miejscach w marinie można płacić tylko kartą. W cenie mariny prąd, woda i prysznice. W toaletach brakuje papieru toaletowego, ale to powszechna bolączka na Kubie. Marina jest na terenie ogrodzonym z ochroną i bramą. Pani w biurze mariny jest bardzo uczynna, potrafi załatwić wiele rzeczy i ma dużo informacji lokalnych. Marina jest prześliczna, wśród mangrowców, woda spokojna, obsługa przemiła. Jest tylko jedna wada – w mangrowcach mieszkają malutkie meszki, które gryzą, po ich ugryzieniach bardzo swędzi, a samych meszek prawie nie widać – przechodzą przez oczka w siatkach okiennych.

Odprawa wjazdowa na Kubę.

Wywieszamy flagę Q i wchodzimy do mariny. Po zacumowaniu przychodzi najpierw pan w białym kitlu i przedstawia się jako lekarz z inspekcji sanitarnej. Wypełniamy małą stertkę papierów, trochę wspólnych dla jachtu, a trochę indywidualnych. Zapraszamy Pana na kawę, wymieniamy się wizytówkami i możemy już zdjąć flagę Q. Chwilę potem przychodzi pan w białym mundurze i daje formularz do wypełnienia. Po wypełnieniu formularza przychodzi 3 panów: celnik (customs), szef mariny i tenże pan w białym mundurze przedstawiony jako uczeń (i rzeczywiście pozostali wszystko mu tłumaczą). Wypełniamy kolejną stertę papierów, pan robi zdjęcia naszych paszportów, dokumentu jachtu i świeżo wypełnionych papierów. Po drodze przychodzi pan z Imigration i daje kolejne formularze – tym razem indywidualne. Wypełniamy podpisujemy i oddajemy. Jeszcze Pan z departamentu rolnictwa z regulaminem, który trzeba podpisać – regulamin jest po angielsku :-).

Po oddaniu papierów wszyscy idziemy do biura, gdzie robią nam zdjęcia kamerą podłączoną do komputera, skanują paszporty i stemplują karty turysty (wizy kubańskie) nie chcemy stempli w paszportach. Mamy swoje karty turysty – tutaj można kupić za 75$. Idziemy z Tomkiem do biura mariny i podpisujemy kolejne papiery. W międzyczasie przychodzi na jacht 7 urzędników z 2 psami (sympatycznymi spanielami) w celu przeszukania jachtu pod kontem narkotyków. Psy bardzo opierają się przed wejściem na jacht, więc zostają wniesione – nic nie znajdują. W sumie jacht odwiedziło 13 urzędników i Pani z mariny. Wszystko poszło bardzo sprawnie. Zajęło mino strasznej sterty papierów ok 2-3 godziny.

Puerto de Vita

Malutka mieścina portowa. W niej jest marina i mały port. Właśnie kładli asfalt na drodze do portu.

Po drodze jeżdżą taksówki konne, motory i duże ciężarówki. Sama miejscowość składa się z kilkudziesięciu domków, kawiarni bez kawy (ale za to z piwem z lodówki), jest też restauracja przy porcie. Mieścina jest zadbana, ale raczej biedna. Na „targu” warzywnym można kupić 3 rodzaje warzyw (juka, ogórek i coś lokalnego). Na końcu wioski, przy porcie rybackim jest restauracja. Tam za 10$ jemy obiad z przystawką, piwem i deserem. Na obiad wybieramy ośmiornice, kalmary, filet z ryby i kurczaka – wszystko bardzo smaczne. Na deser kawa z pysznymi lodami.

Santa Lucia

Do miasteczka jedziemy stopem dużą ciężarówką. Santa Lucia jest zadbana, czysta i pełna kontrastów . Po ulicach jeżdżą dorożki, stare amerykańskie samochody, skutery elektryczne, zwykłe współczesne samochody i generalnie wszystko co się porusza i może przewozić ludzi. Ludzie są bardzo przyjaźni i chcą pomóc. Miasteczko ma trochę parków – już zaniedbanych, ale kiedyś bardzo pięknych, kilka sklepów (w tym coś na kształt naszego dawnego peweksu, gdzie wszystkie ceny są w dolarach). Wstępujemy na pizzę po 80CUP od sztuki. To bardziej taki gruby naleśnik z nadzieniem, ale bardzo smaczny. Oglądamy starą prasą do czciny cukrowej, stary parowóz i w miarę współczesny dworzec kolejowy gdzie ludzie czekają chyba na pociąg. Wracamy pseudo-autobusem za 500CUP od osoby

Holguin

Miasto „powiatowe”. Jedziemy do niego dwoma autobusami w sumie za 30CUP od osoby.

Miasteczko ma więcej ulic, ludzie są bardziej „miastowi”. Jest czyste i zadbane, domy są większe niż w Santa Lucii, jest nawet kilka wieżowców. Kupujemy naleśnik z podwójnym serem (140CUP/sztuka).

Idziemy na kawę (normalnie 30CUP, ale z obsługą kelnerską 66CUP). Potem rozdzielamy się, a za chwilę spotykamy się w punkcie sprzedaży ETECSA, gdzie kupujemy karty na dostęp do internetu (25CUP za godzinę dostępu) – działa w miastach na głównych placach, przy punktach ETECSA i w paru innych miejscach, kast SIM nie ma. Wykorzystujemy godzinę internetu i idziemy dalej zwiedzać miasto. Odwiedzamy galerię sztuki, spacerujemy po ulicach i wstępujemy na lody (40CUP za kulkę). Jeszcze tylko zdjęcie na tle fiata 126p (jeżdżącego :-)) i idziemy na dworzec autobusowy. Wracamy zbiorczą taksówką po 3$ od osoby.

Odprawa wyjściowa do portu krajowego

Tym razem dostaję tylko jeden dokument – Crusing permit – pozwolenie na pływanie, gdzie będą wpisywane kolejne odwiedzane porty. Zasada jest taka: na brzeg można wyjść tylko w międzynarodowej marinie – takich na Kubie jest ok 10. Na kotwicowiskach można stać (np. na noc), ale nie można wyjść na ląd. Dostaję też instrukcję jak mam ominąć Guantanamo (min 6Mm od brzegu w zdefiniowanym obszarze).

Droga do Santiago de Cuba

Ze wstępnych obliczeń miało być ok 240Mm, ale wyszło 360Mm, z czego większość (cała północna część Kuby) pod wiatr i pod prąd. Pluskata dała radę, ale zdecydowanie lepiej pływa się z wiatrem, za to po minięciu zakrętu od południa Kuby wiatr się uspokoił a fale zmalały, więc postawiliśmy genakera.

Marina Marlin Santiago de Cuba

Marina składa się z 2 betonowych pirsów, trochę rozwalonych. Teren mariny jest zamknięty (brama zamykana na kłódkę) ale jest obsługa całodobowa. Przy dłuższym postoju można negocjować stawkę. W cenie jest prąd i woda, ale za wyrzucanie śmieci trzeba płacić dodatkowo – 5$ za worek (wielkość dowolna). U marinero można zostawiać większe opakowania (butelki, słoiki – biorą za darmo), oprócz tego świadczą różne usługi np. zamówienie taksówki czy sprzedaż piwa (ale wszystko jest droższe niż poza mariną). Toalet i pryszniców marinowych praktycznie nie ma (żaden z prysznicy w damskiej części nie ma kranu ani sitka, a tylko w niektórych jest rura). Prąd wyłączają od czasu do czasu, jak na całej Kubie, a wodę zakręcają w marinie, bo coś im cieknie i zalewa łazienki. Jak chcemy zatankować zbiorniki to trzeba ich poprosić, żeby odkręcili wodę. Jest też spora niedogodność, bo z pobliskiej elektrowni wyziewy z kominów spadają na jacht i na laminacie tworzą się trudne do usunięcia brązowe plamy (schodzą Cif-em).

Z mariny do Santiago można dostać się na kilka sposobów – pierwszy to na piechotę – droga do centrum „drogą turystyczną” to ok 7km w jedną stronę. Drugi sposób to rowerem (trzeba go mieć i bardzo pilnować w mieście, żeby nie ukradli), kolejny do popłynąć promem do Ciudamar (1cup od osoby) i pojechać do miasta autobusem (1-70cup od osoby). Koło mariny jest też przytstanek autobusu – jeździ podobnie jak prom. Można też dojść do głównej szosy z mariny (ok 2,5km) i tam spróbować łapać stopa albo bus. Kolejny sposób to taksówka (z mariny kosztuje 15-25$, a poza mariną 10$). Koło mariny jest zielony domek, gdzie mieszka Pochito – człowiek od załatwiania różnych rzeczy – załatwi taksówkę, wymianę pieniędzy (kurs trochę gorszy niż w mieście), karty telefoniczne itp. Podobno z mariny jeździ też autobus do miasta, ale rozkład jego nie jest znany (podobno jest o 7:30 rano i o 17 po południu. Prom z przystani koło mariny pływa 4 razy dziennie (pierwszy o 7 rano ostatni ok 17).

Komentowanie jest wyłączone.