Z Teneryfy na Wyspy Zielonego Przylądka

Z teneryfy na Capo Verde

Trasa: Santa Cruz (Tenerife) Mindelo(Sao Vincente)
Termin: 18.1027.10.2023
Mile/ godziny: 888Mm/171h

18 października w południe aktywujemy usługę starlinka. Na razie pobrał ze zdefiniowanej karty kwotę abonamentu.

Kolejnym krokiem jest wizyta na policji z paszportami, listą załogi i dokumentami jachtu. Wypełniam u nich zgłoszenie wyjścia, dołączam listę załogi a policja stempluje swoją pieczęcią i dokument nabiera mocy urzędowej.

O godzinie 16 wychodzimy z Santa Cruz na Teneryfie.

Na początku wiatru jest jak na lekarstwo, więc płyniemy na silniku. Próbujemy postawić genaker, ale nawet na genaker wiatr jest za słaby. Zostawiamy go wciągniętego na fale.

Około 20 rozwiewa się na tyle, że stawiamy genuę. W nocy rozwija nam się genaker, więc musimy go schować do worka – trzeba go będzie porządnie zwinąć. Nad ranem dostawiamy grota. Przy wierze 10kn płyniemy ok 6kn. Łódka jest załadowana ok toną jedzenia i to się czuje.

19 października po raz pierwszy uruchamiamy odsalarkę na słonej wodzie – rzeczywiście odsolona woda jest słodka :-). Zmierzona wydajność to ok 55l/h słodkiej wody. Jest dosyć głośna, ale będziemy pracować, żeby ją wyciszyć.

W nocy na wachcie widzimy wystrzelone czerwone rakiety. Na AIS ani na radarze nic nie widzimy. Płyniemy w tym kierunku, ale jest noc, nie ma księżyca, więc nic nie znajdujemy. Po godzinie poszukiwań wracamy na trasę.

20 października Mateusz po raz pierwszy zarzuca wędkę. Żadna ryba nie była chętna na zjedzenie naszej przynęty, więc o 19 wędka została zwinięta bez ryby. Za to dzienny przebieg wyniósł 150Mm a średnia prędkość ponad 6kn.

21 października w nocy znowu widzimy podejrzane światła, podobne do tych, które poprzedniej nocy wzięliśmy za czerwone rakiety, teraz wyglądają trochę inaczej, pojawiają się w okolicach Wenus, część z nich leci najpierw poziomo, albo lekko do góry, a potem opadają. Po ok godzinie zjawisko znika.

Nad ranem wiatr słabnie więc podejmujemy pierwszą próbę postawienia genakera. Jak już jest gotowy do postawienia to wiatr słabnie na tyle, że rezygnujemy z genakera i włączamy silnik.

Przy okazji prac pokładowych znajdujemy na pokładzie zdechłą latającą rybę – niestety za długo leżała i nie nadaje się już do jedzenia, szkoda.

Skoro płyniemy na silniku to stawiamy daszek od bimini. Przed obiadem stawiamy genaker – przy 10kn wiatru płyniemy prawie 6kn.

Mija nas duże stado fikających delfinów, a w oddali widzimy wieloryba – jednak nie jesteśmy sami na oceanie.

Po obiedzie wiatr wzrasta do 12kn, więc zamieniamy genakera na genuę.

22 października Cały dzień jest pochmurno i pada – to dobrze, trochę spłucze pokład z soli. Rybka przywiązana jako przynęta traci ogonek – łudzimy się, że obgryzła go mała rybka, ale to chyba tylko marzenie. Dzienny przebieg to 121Mm.

23 października Mateusz w dalszym ciągu próbuje złapać rybę. Zauważamy duży odbijacz , więc postanawiamy go wyłowić. Niestety w czasie manewrów urywa się żyłka z rybką bez ogonka. Po podpłynięciu bliżej okazuje się, że odbijacz przywiązany jest do sieci, a pilnuje jej mały kuter rybacki -wracamy na trasę.

24 października na świtówce, po wschodzie Wenus znowu widzimy dziwne obiekty, które pojawiają się i znikają, postanawiamy zapytać się fachowca od astronomii, co to jest. Rano znajdujemy na pokładzie kolejne dwie latające ryby – tym razem jest wcześnie i chłodno, więc po obskrobaniu wędrują do lodówki. Tomek dorabia mocowanie na drugi panel mobilny – jest szansa na więcej prądu. Wieczorem na kolację jemy „złowione” latające ryby. Śą bardzo smaczne, chociaż malutkie.

25 października nad ranem dostawiamy grota, ale fala jest bardzo „skotłowana” – na fale wiatrowe nakładają się fale prądowe, więc średnia prędkość spada nam do 5kn. Od rana walczymy ze świeżo umocowanym panelem słonecznym, coś w nim nie kontaktuje. Tomek myśli na początku, że to złącze, ale okazuje się, że uszkodzony jest panel – taki miękki panel nie nadaje się do wyginania, służy jedynie do tego, żeby przymocować go do krzywej powierzchni. Wieczorem dopływamy do Wysp Zielonego Przylądka i cumujemy na kotwicowisku przy marinie Mindelo. Koniec pierwszego etapu rejsu przez Atlantyk.

26 października po śniadaniu i porannej kąpieli wchodzimy do mariny. Marinero pokazuje nam miejsce przy pomoście. Idę z dokumentami do biura Mariny. Biorę karty do wejścia i do wody (100l jest w cenie) kaucja za karty to 10€ od sztuki w gotówce. Waluta na Wyspach Zielonego Przylądka to Escudo (CVE) i ma stały kurs do Euro 110,25CVE to 1 €.

Po opłaceniu mariny idę na policję (jest w drugim porcie – ok 10min na piechotę) Policjant zabiera dokumenty jachtu, wypełniam zgłoszenie wejścia i idę po pieczątki do paszportu do Imigration przy marinie – niestety w „biurze” naprawiają sufit, więc mówię, że przyjdę następnego dnia.

Wieczorem idziemy na mały spacer po mieście a potem na drinka do pływającego baru.

27 października kolejne podejście do Imigration. Policjant jest gotowy do ostemplowania paszportów ok 10:30 (po kolejnych próbach). Potem postanawiamy pojechać busem do Calhau na drugim końcu wyspy. Wsiadamy do busa (aluger) i czekamy ok godziny na odjazd. Sama podróż trwa pół godziny brukowaną drogą z pasem rozdzielającym. Po drodze bus wysadza i zabiera kolejnych pasażerów. Do Calhau dojeżdża już tylko nasza piątka. Podróż kosztuje 150CVE od osoby – płacimy w EUR.

Bus zatrzymuje się na końcu drogi. Ścieżką idziemy na pobliski wulkan. W kraterze wulkanu poukładane są różne napisy z kamyków. Schodzimy na dół i wstępujemy do restauracji Hamburg.

Myśleliśmy najpierw, że to żart, ale nie dość, że smaczne duże porcje, wszystko świeże to jeszcze można płacić kartą a w knajpie jest internet. Jedyny problem w tym, że ostatni autobus do Mindelo odjeżdża o 17. Jemy szybko, a resztę zabieramy ze sobą. Wracamy do Mindelo, a autobus zabiera po drodze dzieci szkolne i ostatnich pasażerów – w sumie najwięcej jedzie z nami 19 osób (bus jest 12 miejscowy). Cudowna wycieczka. Wysiadamy na „dworcu” i wracamy na jacht.

Komentowanie jest wyłączone.