Wyspy Zielonego Przylądka – Saint Martin

Capo Verde-St.Martin

Trasa: Mindelo(Sao Vincente) – Marrigot (Saint Martin)
Termin: 13.11-6.12.2023
Mile/ godziny: 2181 Mm/526h

11 listopada reszta załogi płynie promem na Santo Antao i robi wycieczkę podobną do naszej ze środy. Wieczorem z okazji dnia niepodległości wymieniam polską banderkę na nową

12 listopada jedziemy na wycieczkę do Baia das Gatas, kąpiemy się w oceanie i wracamy do Mindelo. Wieczorem Dorota z Mateuszem płynął na ląd, ale okazuje się, że w marinie jest impreza zamknięta więc nie można podpłynąć łódką do pomostu, na szczęście przy innym barze też jest pomost i tam ich odbieramy.

13 listopada rano część załogi płynie na ląd po ostatnie zakupy, potem jeszcze obiad i o 16 wypływamy. Żegnamy Mindelo, przed nami 2400 Mil żeglugi. Wieczorem wpływamy w cień wyspy Santo Antao, więc najpierw dostawiamy grota, a jak to nie pomaga to włączamy silnik. Po wypłynięciu z cienia wyspy fala robi się ostra i z różnych kierunków. Jedna z nich przechyla jacht i nabieramy wody bocznymi okienkami w nadbudówce. W środku przez chwilę jest wody po kostki. Na szczęście większych strat nie ma, chociaż nad ranem okazuje się, że utopiła się nakrętka i ramię od kabestanu rufowego (prawdopodobnie zahaczone szotem grota).

14 listopada przed południem pierwsza zdobycz – złowiliśmy rybę, niezbyt dużą, ale będzie na spróbowanie. Za chwilę na drugą wędkę łapie się druga podobna ryba – dwie to już coś. Na pokładzie znajdujemy też małego kalmara i małą rybkę latającą.
Włączamy odsalarkę i napełniamy duży zbiornik wody i dwa 8-litrowe kanistry. Zachęcony tymi zdobyczami Mateusz zaczyna częściej sprawdzać przynęty. Niestety łapią się po kolei dwie mewy, ale na szczęście same się odczepiają nie niszcząc przynęty. Wieczorem zmieniamy genuę na foka i noc tym razem jest spokojna.

15 listopada nad ranem odwiedzają nas delfiny – są nakrapiane od góry i mają różowe brzuszki. Chwilę płyną z nami, ale szybko odpływają. Na śniadanie płatki z owocami płatkami i jogurtem. Pychota. Tomek walczy z zapowietrzaniem odsalarki, w końcu stanęło na tym, że trzeba wolniej płynąć i wtedy jest OK. Zmieniamy więc genuę na foka i do wieczora płyniemy z prędkością 4,5kn. Za to mamy pełne 2,5 zbiornika wody. Wieczorem nasza maszyna do chleba dorabia się profesjonalnego uchwytu – będziemy piec chleb codziennie :-).

19 listopada Wiatr trochę słabnie, więc próbujemy postawić genaker. Za pierwszym razem plączą nam się szoty, więc zrzucamy go i stawiamy ponownie. Rozwiewa się do ponad 15kn, to trochę za dużo jak na ten genaker, ale płyniemy 8kn. Niestety genaker tego nie wytrzymuje i pęka przy rogu fałowym, prując przy tym cały lik tylny. W ten sposób straciliśmy genaker :-(, może uda się go gdzieś uszyć jak dopłyniemy do lądu.

21 listopada wiatr słabnie do 8kn. Od rana napełniamy zbiornik słodką wodą z odsalarki. Przy prędkości jachtu 3,5kn woda produkuje się szybko (odsalarka nie zapowietrza się). Przecinamy 40ºW i uznajemy, że to środek Atlantyku więc urządzamy kąpiel. Za burtę wyrzucamy koło na lince przywiązanej do lewej burty na rufie, a druga linkę tez przywiązujemy do koła i po drugiej burty na rufie. W ten sposób powstaje podłużny basen, w którym kąpiemy się w kilku turach (zawsze ktoś musi być na jachcie). Woda ma ponad 29ºC – jest super. Wszyscy po kąpieli są bardzo zadowoleni. W czasie kąpieli dryfujemy ok 1Mm na północ. Wieczorem Tomek czyta na głos kolejny rozdział „Zwariowanej łódki”. Po zmroku mija nas w odległości 2Mm jacht motorowy – płynie tak jak my do St. Marteen.

22 listopada w nocy wiatr trochę się wzmaga i odkręca na południe, więc refujemy genuę i płyniemy trochę ostrzej. Przy tym kursie i prędkości nici z prania :-(.

23 listopada w nocy płyniemy pomiędzy burzami, śliczne zjawisko, ale na szczęście daleko. Wiatr rośnie do ok 28kn i zmienia kierunek na zachodni (skąd on wie, gdzie chcemy płynąć ?). Rolujemy żagle i włączamy silnik – płyniemy pod wiatr i fale, ale chcemy uciec przed burzami. Nad ranem zaczyna padać deszcz i to całkiem spory – będziemy mięli spłukany pokład z soli – zawsze coś :-).
Wieczorem wiatr słabnie więc znowu włączamy silnik. Całą noc płyniemy na silniku.

24 listopada nad ranem Tomek piecze chleb i włącza odsalarkę. Po śniadaniu włączamy pranie. Mija nas duży statek towarowy w odległości ok 500m, machamy sobie na powitanie i statek płynie dalej. Za kilka godzin mijają nas dwa jachty motorowe, ale już trochę dalej – ok 5Mm, widzimy je na horyzoncie.
Prawie cały dzień płyniemy na silniku, a pod wieczór pojawia się trochę wiatru więc stawiamy genuę i grota. Ponieważ minęliśmy 45º szerokości zachodniej więc cofamy zegarki o godzinę – mamy teraz czas UTC-3. Na podwieczorek jemy kakao z mleczkiem i kaszką manną. Jest bardzo smaczne.

25 listopada nad ranem niespodzianka – Dorota i Mateusz zaręczyli się 🙂 o wschodzie słońca na środku Atlantyku. Wieje ok 10kn, ale twardo płyniemy na żaglach, nie spiesznie, ale do przodu. Przed obiadem zatrzymujemy się na kąpiel. Woda ma 29ºC. Jest super. Zaczynają pojawiać się wodorosty w wodzie i łapią się zamiast ryb. Dodatkowa robota…

26 listopada od rana Tomek zabiera się za czyszczenie folii na szybach. Udaje mu się wyczyścić jedno okno. Cały dzień płyniemy na żaglach, może prędkość nie jest zabójcza – 3,5kn, ale przynajmniej w dobrym kierunku.

28 listopada nad ranem kończy się zbiornik paliwa. Przełączamy na kolejny. Okazuje się, że zatankowaliśmy marne paliwo, więc odwadniamy go i czyścimy filtry przez ponad godzinę. Z nocnej wachty zostaje chlebek bez 6 piętek – jak wiadomo prostokątny chleb ma 6 piętek :-).
Po śniadaniu kąpiel, a potem włączamy silnik. Rezerwuję marinę w Port Luis od 6 do 16.11.2023. Wieczorem po zmroku łapiemy rybę – ma duże zęby i jest niebieska, ma ok metra długości – z opisu wynika, że to makrela wężowata. Żeby ją wyjąć podbierakiem musimy całkowicie zatrzymać jacht, więc zwijamy genuę.

29 listopada wieczorem znowu łapiemy rybę – ten sam gatunek, ale większa. Po oporządzeniu ryby lejemy wosk i wyświetlamy to co się wylało na przednim żaglu. Mamy górę, dziecko, czarownicę, lwa, krokodyla i parę innych figur.

30 listopada na śniadanie grzanki z jajkiem i serem. Przed południem trenujemy podejście do człowieka. Jako człowiek służy nam opakowanie po jajkach ze skórkami pomarańczy. Wyławiamy go bosakiem. Przeżywa 5 podejść i po piątym po wyłowieniu ląduje już za burtą. Wieczorem podziwiamy kolejny piękny zachód słońca. Wieczorem znowu po zmroku łapiemy taką samą rybę, ale ją wypuszczamy.

2 grudnia Przed południem łapiemy sporą koryfenę – będzie na obiad. Po wyciągnięciu z wody zmienia barwę od jasno zielonej, przez białą aż do granatowej. Po oporządzeniu ryby testujemy MOB AIS w kamizelkach – wszystkie działają prawidłowo.

4 grudnia W nocy rozwiewa się do 25kn, ale nad ranem słabnie do 20kn. Rano Mateusz łapie dużą koryfenę, ma 106cm długości. Na foku płyniemy 5kn, więc mamy problem z wyciągnięciem ryby, ale po zmniejszeniu foka prawie do zera i włączeniu silnika na wsteczny uzyskujemy prędkość 2kn, więc po kilku próbach udaje się zahaczyć rybę. Wyciągamy ją hakiem i oporządzamy na pokładzie. Wnętrzności wyrzucamy za burtę a ryba pocięta na mniejsze kawałki wędruje do lodówki.

5 grudnia nad ranem widzimy ląd i ok 11 wchodzimy do mariny Fort Louis w Marigot na St. Martin.
Marina Fort-Louis (St. Marten – Marigot)
Przed wejściem trzeba wywołać marinę na kanale 16. Wysyłają ponton z obsługą która pokazuje miejsce cumowania i pomaga cumować. Cumujemy rufą do kei (jest bardzo wysoka, a dziobem na bojkach (zakładamy haki).
Marina oferuje pakiety postoju 10 dniowe, miesięczne i dłuższe. Do cen ze strony należy doliczyć 4% VAT. Prąd i woda są dodatkowo płatne – woda 2,6€/100l, prąd 2,8€ za kWh. W cenie są toalety (dostajemy karty – bez kaucji), prysznic kosztuje 2€ za 5min, trzeba dobić na kartę. Krata służy też do wyjścia z mariny. W bramie jest strażnik. Pływ to ok 1/2m , pomosty są dosyć wysokie i nie pływające.
Odprawa: na stronie htps://clairance.portdemarigot.com/ należy wypełnić formularz przed przypłynięciem (krócej niż 24 godziny), a w biurze mariny stemplują go, podpisują i gotowe. Taka przyjemność kosztuje 15€ za odprawę wejścia i wyjścia.

Marigot
Stolica francuskiej części wyspy. Warto spróbować świeżego kokosa (można go kupić za bazarkiem z ciuchami) – za 5€ pan wyjmuje kokosa z lodówki, obcina mu końce, daje rurkę i wypijamy sok ze środka, potem oddaje się panu kokosa, a on przecina go na pół i obcina kawałek skóry, który robi za łyżkę i można wyskrobać resztę kokosa ze środka. Pyszne – polecam. Na obiad warto pójść do jednej z lokalnych knajpek nad morzem. Jedzenie jest smaczne a porcje całkiem spore. Za obiad z piciem płacimy poniżej 20€/osobę. Warto przejść się po mieście, odwiedzić fort Saint Luis (ładny widok na marinę z góry) – pełno tam rożnych gatunków iguan, trochę armat i starych murów.

Park Papug
Ogromna woliera z papugami. Adres Bishop Hill Rd., Belweder, St. Maarten . Wstęp kosztuje 10$ od osoby. Przy wejściu dostaje się pojemnik z karmą. Papugi przylatują i siadają na pojemniku. Wyjadają głównie ziarna słonecznika. Są też bardzo zainteresowane sznurkami do okularów, siadają na ramieniu, głowie i ręce. W osobnej wolierze jest tukan – jego karmimy bananem. Na prawdę warto odwiedzić to miejsce. Czas przebywania w wolierze nie jest limitowany.

Fort Amsterdam
Niedaleko Philipsburga (stolicy holenderskiej części wyspy) znajduje się stary fort. Przechodzi się do niego przez teren apartamentowców – teren jest zamknięty, trzeba wartownikowi powiedzieć, że idzie się do fortu. Fort został zbudowany w 1631 roku przez Holendrów i zdobyty 1 1633 roku przez Hiszpanów. Zachowały się częściowo mury obronne, na których stoją armaty. Z góry jest ładny widok na zatokę i port Philipsburg.

Plaża Maho
Malutka plaża nad którą latają nisko samoloty – lotnisko zaczyna się zaraz po drugiej stronie drogi. Wrażenie robią duże transatlantyckie samoloty – te lądują wczesnym popołudniem.
Po obejrzeniu samolotów warto przejść na plażę obok i popróbować pływać na fali przyboju – potrafi dobrze skotłować :-).

Komentowanie jest wyłączone.