Trasa: Mindelo(Sao Vincente) – Tarrafal de Sao Nicolao – Vale dos Cavaleros(Fodo) – Mindelo(Sao Vincente)
Termin: 29.10-09.11.2023
Mile/ godziny: 281Mm/63h
30 października idę rano odebrać dokumenty jachtu i papiery do wypłynięcia. W biurze policji portowej jest kolejka, ale idzie szybko. O godzinie 11 wypływamy z Mindelo w kierunku wyspy Saint Nicolas. Pół drogi płyniemy na silniku, ale ostatnie 2 godziny płyniemy na żaglach. Pogoda jest śliczna, chociaż trochę jest mało wiatru, ale taka była prognoza, więc nikt nie nastawiał się na długie żeglowanie. Po przesunięciu czasu ciemno robi się ok 18:30, więc na kotwicowisko w Terrafal dopływamy już po ciemku.
31 października płyniemy z Tomkiem na plażę i wyruszamy na poszukiwanie policji, zapytani tubylcy podają różne wersje, ale dwie się pokrywają więc idziemy w tym kierunku. Posterunek jest przy szpitalu w południowej części miasta. Policjant zabiera jeden kwit, a daje drugi, daję mu też wydrukowaną listę załogi. Nie ogląda paszportów, ale daje formularz do wypełnienia, nie chce też dokumentów jachtu, bo odprawiam się od razu na wyjście. W przeciwnym razie musiałabym zostawić dowód rejestracyjny i odebrać go w dniu odpłynięcia (tak jest napisane na formularzu, który wypełniam). Pytami policjanta o drogę do Monte Gordo (to nam polecił policjant z Mindelo), dostaję odpowiedź, że muszę wziąć pick-upa ale koniecznie z napędem 4×4. Idziemy na centralny plac i pytamy się pierwszego kierowcy pick-upa. Ten wiezie nasz do swojego brata i zamieniają się na samochody. Jedziemy na parking przy wejściu na górę – najpierw szosą, a potem leśną drogą – tu rzeczywiście potrzebny jest napęd 4×4. Wchodzimy na górę. Droga prowadzi wśród dżungli, wszędzie zielono. Wejście na szczyt (1312m npm) zajmuje nam prawie godzinę, a zejście ok ½ godziny. Kierowca na nas czeka. Wracamy do Tarrafal de San Nicolau. Łódeczką wracamy na Pluskatą, jemy obiad, a po obiedzie część załogi płynie na ląd zwiedzić miasto. Wracają już po ciemku.
01 listopada reszta załogi płynie na ląd z postanowieniem wejścia na Monte Gordo. Trochę im się schodzi, bo pick-up podwozi ich znacznie bliżej niż nas i mają dużo więcej do przejścia. Płacą po 10€ za osobę. Po południu wychodzimy, ale obiad jemy już na morzu. Płyniemy w kierunku Fogo
02 listopada dopływamy do Vale dos Cavaleros ok 14:30. Podpływa do nas tubylec i mówi nam, żebyśmy rzucili kotwicę blisko brzegu, bo zaraz przypłynie duży statek. Duży statek okazuje się niezbyt dużym promem, więc jest spokojnie. Z naszym przewodnikiem umawiamy się na następny dzień na 5 rano na wycieczkę na duży i mały wulkan. Wytargowuję 250€ za 2 dni za 8 osób (na początek chciał 280€ czyli 20€ za transport od osoby w obie strony, a reszta dla niego za „przewodnictwo”. Idę z papierami z poprzedniego portu na policję – tym razem oglądają paszporty. Wypełniam zgłoszenie dla dużego statku (m.in. dane ile ton paliwa zatankowałam i ile pasażerów mam na pokładzie). Dostaję kwit odprawy do Santo Antao do portu Porto Novo, ale twierdzą, że możemy wejść też do Tarrafal Santo Antao.
03 listopada o 5 rano płyniemy na plażę do naszego przewodnika i wyruszamy na duży wulkan. Jedziemy busem, a po drodze zabieramy jeszcze parę francuzów. Zaczynamy wspinaczkę o 7 rano. Jest już jasno, ale chłodno. Wchodzimy po zboczu wulkanu. Jest stromo, a wejście wymaga założenia dobrych zakrytych butów – sandały nie wchodzą w grę. Można natomiast ubrać szorty, chociaż bluza z długim rękawem jest zalecana (wieje silny wiatr i wchodzi się w cieniu góry). Do wejścia na szczyt potrzebny jest przewodnik (przynajmniej tak twierdzi nasz przewodnik, a wszystkie mijane po drodze grupy – nawet te 1-osobowe mają swojego przewodnika). Wchodzi się po słabo widocznej ścieżce po piargu i kamieniach. W górnej połowie trasy kijki bardziej przeszkadzają niż pomagają, chociaż na początku podejścia bardzo są przydatne. Wejście na szczyt zajmuje nam 2,5 godziny, chociaż standard to 3-3,5 godziny. Dochodzimy do wysokości 2770m npm. Na górze jemy kanapki, a Mateusz z Michałem wchodzą na sam szczyt – wejście zabezpieczone jest łańcuchami, ale nasz przewodnik twierdzi, że nie można tam wchodzić bez dodatkowego zabezpieczenia. Chłopcy wracają cali i zdrowi i ruszamy w dół ścieżką po drugiej stronie wulkanu. Trzeba bardzo uważać, bo łatwo zrzucić kamień na osobę idąca z przodu, a samemu ześlizgnąć się. Od połowy góry nie ma już dużych kamieni, więc śmiało ześlizgujemy się na dół aż do krawędzi krateru małego wulkanu. Piasek wulkaniczny po którym zjeżdżamy jest ostry, więc nie obywa się bez drobnych zadrapań. Na dole wysypujemy „tony” piasku z butów, opatrujemy co większe rany (głównie Francuzów), jeszcze drobna sesja fotograficzna i ruszamy na dół. Po drodze nasz przewodnik dzwoni do knajpy w miejscowości w kraterze, ale twierdzi, że nie mają obiadów dla 7 osób, ale mają kawę. Po dojechaniu na miejsce okazuje się, że jest i kawa i obiad. Obiad kosztuje 1000 CVE, do tego piwo, wino i kawa, ostatecznie wychodzi po ok 15€ za osobę. Płatność kartą kosztuje 3% extra. W knajpie jest internet. Po obiedzie idziemy na plażę i wracamy na jacht.
04 listopada reszta załogi jedzie na wycieczkę Tym razem startują o 9 rano, bo w programie mają tylko mały wulkan. W końcu dopłacają po 20€ od osoby i jadą na wycieczkę naokoło wyspy.
Wracają po południu bardzo zadowoleni. Osoby, które zostają na jachcie pływają, śpią i trochę ogarniają jacht.
05 listopada po upieczeniu kolejnego chleba koło południa podnosimy kotwicę i ruszamy w kierunku Santo Antao. Do przepłynięcia mamy ponad 130 Mm. Płyniemy pełnym bajdewindem a wiatr wieje ok 19kn, więc całkiem miło. Mateusz wypuszcza żyłkę z przynęta i wędkę. Wkrótce multiplikator na wędce zaczyna terkotać – złapała się ryba. Próbujemy ja wyciągnąć, ale niestety urywa się żyłka. Za chwilę kolejna ryba łapie się na wypuszczoną żyłkę. Tym razem podciągamy ją pod sam jacht – ma ok pół metra długości, niestety urywa się łączówka od przyponu i ryba razem z przynętą odpływa. Szkoda, byłby obiad dla całej załogi. W nocy zdycha na godzinę więc włączamy silnik, ale wkrótce znowu zaczyna wiać.
06 listopada przed południem zauważamy ląd – to Sao Vincente. Wieje coraz mocniej, w porywach wiatr przekracza 33kn – to już takie dobre 7B, albo 8B. Redukujemy grota i foka. Po podpłynięciu bliżej podejmujemy decyzję o wpłynięciu do Mindelo, zamiast na Santo Antao. To dobra decyzja, bo w marinie możemy stać tylko do 9 listopada, potem przypływa ARC. Musimy przestawić się an kotwicę. Po południu wpływamy do mariny i cumujemy dziobem na bojkach a rufą do brzegu.
07 listopada dzień dla jachtu. Pierzemy, myjemy, załatwiam papiery na policji i szukamy z Tomkiem panelu solarnego zamiast tego co nam się zepsuł. Okazuje się, że w Google jest dobry adres sklepu ale zła lokalizacja. Za trzecim razem i z pomocą obsługi innego sklepu udaje nam się trafić do właściwego sklepu Pure Energy. Właściciel powiadomiony przez obsługę poprzedniego sklepu już czekał przed wejściem. Okazało się, że mają panel dokładnie taki jak trzeba, więc go kupujemy razem z szyną do jego mocowania. Jeszcze tylko trzeba to zanieść na jacht. Panel na wymiar 120×60 a dosyć silnie wieje, więc jest śmiesznie, ale w końcu się udaje. Wieczorem idziemy na obiad do knajpy naprzeciwko mariny. Jemy typowe danie z Wysp Zielonego Przylądka – catchupę czyli mieszankę wszystkiego: kukurydzy, grochu, mięsa, kapusty i tego co tam mieli – taka gęsta zupa.
08 listopada płyniemy promem na sąsiednią wyspę Santo Antao. Przy wyjściu z promu zaczepia nas człowiek i proponuje zwiedzanie wyspy. Oferta zaczyna się od 200€, a kończy na 120€ dla 5 osób.
W planie zwiedzanie północno-wschodniej części wyspy. Jedziemy drogą na północ przez góry, mieliśmy podziwić krater Agua de Calderias, ale jest mgła i pada deszcz, więc naokoło jest biało 🙁
Dojeżdżamy do Riviera Grande – stolicy wyspy, ale nie ma w niej niczego ciekawego, więc jedziemy dalej oglądać plantacje bananów i naturalny park, gdzie robimy półgodzinny spacer.
Oglądamy typowe lokalne domy kryte liśćmi z trzciny cukrowej. Kolejny punkt programu to Ponta do Sol – miejscowość letniskowa, gdzie zatrzymujemy się na kawę i sok, a potem jedziemy do miejscowości Paul czyli woda, gdzie jest wytwórnia wody i …grogu. Zwiedzamy wytwórnię grogu, próbujemy różnych rodzajów i kupujemy butelkę likieru z hibiskusa. Jedziemy jeszcze kawałek doliną i wracamy do portu. O 16 wsiadamy na prom powrotny i wracamy do Mindelo.
09 listopada udaje mi się przedłużyć pobyt w marinie do 10 listopada do południa. Tomek montuje świeżo kupiony panel.
10 listopada rano wyjeżdża Michał, Tomek idzie jeszcze na miasto szukać odpowietrznika (niestety go nie znajduje), a my szykujemy jacht, dokupujemy jeszcze 200l wody (po 100CVE/100l), tankujemy potem oddaję karty wejściowe i o 12 odpływamy. Po drodze wstępujemy na stację benzynową i tankujemy do pełna (paliwo kosztuje 138CVE/l). Stajemy na kotwicy koło znajomego jachtu Ti’ama. Po południu przyjeżdża Iza, więc idę odprawić nas na wyjście.